Jeśli ktoś nie jest durniem, to przecież już widzi, że tu u nas w Polsce wszystko idzie na fest rozpierduchę. Że Tuski będą Polskę okradać i zadłużać aż ją zarżną. I nas w niej. I demokratycznie to im możemy skoczyć. Najwyżej policzą głosy jak trzeba, albo znowu ktoś będzie miał wypadek. Albo się powiesi.
A skoro tak, to ile to się jeszcze pobuja? Ile zniosą ludzie jeszcze? Benzynę po ile, po 10zł? Prąd i gaz o ile droższe? Czy dopiero nie wytrzymają, jak im dopieprzą kataster? Ja już tu nie mówię o tym, że Tuski nas w międzyczasie pozbawią wszelkich skarbów ziemi, jakie zdołają sprzedać za bezdurno i kasę rozszabrować.
To są duże sprawy i od tego ludzie na ulice nie wychodzą.
Zaczną się więc te rozruchy i co się będzie działo? Czym my niby dysponujemy, jaką siłą?
Praktycznie nie istnieje już żaden duży przemysł, który takim batem na władzę jest w sposób naturalny.
Wystarczy, że na początek wyjdzie z jednej fabryki 5000 wkurwionych chłopa ze stalowymi brechami. I już jest grubo.
Są związki zawodowe, które ledwo szyją i nie są już nawet cieniem tej siły, którą były kiedyś.
I poza kibolami nie mamy praktycznie żadnej zorganizowanej, silnej i zdolnej do przemocy grupy obywateli.
Nie ma się więc co na kiboli boczyć i wytykac im bandyterkę, bo to są jedyni z nas, którzy w ostatnim czasie praktyczne zajęcia z walk ulicznych w ogóle mieli. A czeka to nas wszystkich. W każdym bądź razie tych, którzy na rolę rabów się nie zgodzą. A skoro nie ma się co boczyć, to co?
Ano to trzeba sobie teraz wyciągnąć wnioski z tego tekstu, z tego seksu, tej przemocy, tego podniecenia, które temu wszystkiemu towarzyszy i temu, żeby raczej się podniecać ładnie, niż nieładnie, jak jakiś palikot, czy inna środa.