Może raz na 200 rozdań mi sie trafia, że takiej sytuacji jak opisujesz nie mam... A wtedy zresztą i tak ktoś inny dobiera coś lepszego. I wcale nie przesadzam. Chociażby dzisiaj siadłem do gry, na wstępie dostałem strita. Nawet się już nie zdziwiłem, gdy inny koleś pokazał flusha... Ogólnie to już zaczynam rozumować w ten sposób, że jeśli ja mam 2 pary, to ktoś inny musi mieć trójkę, jak mam strita - ktoś inny ma kolor, jeśli to ja mam kolor, to na 100% ktoś już zebrał (albo zbierze, choćbym nie wiem o ile podbijał) fulla i już nie zdziwi mnie nawet, kiedy wejdę do gry z najwyższym fullem na stole, a ktoś inny pokaże mi karetę...
Już sam nie wiem czy to zwykły pech, czy może ja po prostu kompletnie nie umiem grać... Z drugiej strony jednak sytuacje jak te opisane powyżej skutecznie zniechęcają mnie do tego, żeby się uczyć. Ale może ta gra zwyczajnie nie jest dla mnie...
Nie wygrałeś jeszcze ani jednego rozdania? Lepiej skończ z pokerem.
Nie, wyobraź sobie, że zdarza mi się wygrać rozdanie. A w przeciwnym wypadku twoja rada i tak byłaby zbędna, bo sam bym na to wpadł. Chciałbym jednak nauczyć się grać. Dobijają mnie jednak sytuacje, kiedy siedzę przy stole pół godziny czekając na karty, z którymi da się cokolwiek zrobić, a pulę i tak zgarnia koleś, który przed flopem sprawdzał podbicia mając 85o na ręku... Staram się zawsze grać zgodnie z matematyką, ale mam wrażenie, że jeśli zbieram do flusha, mając teoretycznie 1/3 szans na dozbieranie, to i tak nigdy nie trafiam. Wiem, że jeśli gram dobrze, to na dłuższą metę taka gra przyniesie rezultaty, sęk jednak w tym, że nie mam w ogóle jak rozpoznać czy moje przegrane wynikają z braku umiejętności czy ze zwykłego pecha...
moze multitabling Trias? mi pomogl - nie masz czasu rozmyslac "jak to mi dzisiaj idzie czy nie idzie karta", tylko grasz swoje i oceniasz wyniki po sesji