Wygrywam na HU SNG turbo.
Od dłuższego czasu opanowała mnie obsesja najlepszej ręki: jeśli mam preflop albo na flopie jakiś mocny układ typu top para to ten układ musi wygrać, bo "tak jest sprawiedliwie".
To chyba wina wpływu słabych graczy na HU SNG callujących z 3,4 parą - leję im każdego streeta za 3/4, 4/5 puli a oni ciągną do zera. No i jak nie daj boże przyjdzie takiemu trzecia dwójka na river, to od razu dostaję trzęsiawki kurwicznej.
Moja gra erodowała do bet-bet-bet-bet, jakiś check na turn z top parą lub drugą parą dla indukcji blefu lub zmyłki nie istnieje - "bo dam darmową kartę donkowi z 3cią parą". Poza tym sporo jest świrów, którzy na każdy check walą jakieś z dupy alliny i wtedy z top pair kicker 10 mam zagwozdkę. Napierniczam więc w donów jak z cekaemu - jak idzie to wygrywam w 3 minuty, ale jak nie idzie to kolesie ze statami 40 na sharkscopie miażdzą moje A high swoją parą trójek.
Te poczucie, że najlepsza ręka preflop lub on flop ma wygrać prowadzi do tego, że wolę przegrać 100$ z lepszym graczem po jego inteligentnych akcjach niż 50$ z donkiem, który wysuckotuje na mnie jakąs 4 parę na river. K..wa, wręcz jakaś chora nienawiść mnie przepełnia do tego typu bezmyślnych suckoutów a zarazem lęk przed nimi.

Na tych stawkach mimo wszystko taka gra jest EV+, ale czuję po kościach, że z takim cepowatym pokerem na wyższych stawkach popłynę, miał ktoś tak, wie ktoś jak się tego pozbyć?