-
INTO THE WILD Wszystko za życie (2007)
Reżyseria: Sean Penn
Obsada: Emile Hirsch, Kathleen Kenner, Vince Vaughn, William Hurt
Muzyka: Eddie Veder
Produkcja: USA
Gatunek: Biograficzny / Kino drogi
Filmweb: 8.91/10
IMDB: 8.3/10
W 1992 roku po ukończeniu Uniwersytetu Emory wybitny uczeń i sportowiec Christopher McCandless decyduje się zerwać z dotychczasowym, nudnym życiem. Rozdaje swoje rzeczy, przekazuje swoje oszczędności (24000$) na cele charytatywne i rusza autostopem na Alaskę, aby żyć w dzikiej głuszy. Spotyka go wiele przygód, które na zawsze ukształtują jego życie. (filmweb)
Kto z nas nie miał myśli by rzucić to wszystko w cholerę? Zatłoczone, betonowe miejskie mury, wyścig szczurów obserwowany na każdym kroku, gdzie pieniądz rządzi światem... Kto z nas gdzieś w duszy nie marzył by uwolnić się od tego wszystkiego i być naprawdę wolnym? Zapewne wielu, ale tylko bardzo nieliczni mają odwagę by to zrobić.
Ten film jest o takim marzycielu (historia autentyczna), który miał powody by porzucić całe swoje dotychczasowe życie, zatrzeć wszelkie ślady i wyruszyć w podróż swojego życia. I najpiękniejsza w tym filmie jest ta podróż - piękne krajobrazy, ciekawi, nie sztampowi ludzie, których bohater spotyka na swej drodze (raczej nie przeciętni amerykanie).
W końcu bohater dociera do swojego "raju", czyli na Alaskę, gdzie jednak zdaje sobie sprawę, że może niekoniecznie wybrał dobrze. Może marzenia o wolności to tylko mrzonka trwająca do czasu? Może zbyt pochopnie odrzucił wiele wspaniałych rzeczy, wszystkie poświęcając na ołtarzu własnego "widzimisię"?
Ja osobiście oglądałem ten film jak zahipnotyzowany - sprawił to wspaniały klimat tego filmu, który mnie wciągnął. Piękne zdjęcia, plenery, znakomita muzyka, gra aktorska. Wszystko to składa się w jedną spójną całość na wysokim poziomie. Sean Penn odwalił kawał dobrej roboty.
Aktorzy - bardzo dobra rola Emile'a Hirscha - aktora, którego zupełnie wcześniej nie kojarzyłem. Tutaj zagrał główną rolę, i kto wie? Może ten film będzie dla niego odskocznią do jakiejś ciekawszej kariery?
Znakomity drugi plan - przede wszystkim pozytywnie mnie zaskoczył Vince Vaughn, naprawdę ciekawa kreacja. Również Kathleen Keener czy nominowany za tę rolę do Oskara Hal Holbrook spisali się świetnie.
O zdjęciach czy muzyce nie będę się rozpisywał - to po prostu trzeba zobaczyć, posłuchać i się wczuć. Ja w każdym razie zaraz poszukam piosenek z tego filmu, chętnie sobie ich posłucham jeszcze raz.
A w niedługim czasie zapewne jeszcze raz chętnie wybiorę się w podróż wraz z Alexem "superpodróżnikiem".
Znakomity, klimatyczny film. Polecam.
9/10
-
Into the wild to po prostu piekny film. A soundtrack sciagaj jak najszybciej. Wczesniej nie wiedzialem kto to Eddie Vedder teraz niczego innego nie slucham.
-
Dokladnie, przedwczoraj obejrzalem i moge stwierdzic jedno, jak dla mnie swietny film.
-
A ja mam inne zdanie na temat tego filmu. Sama postać głównego bohatera jest w moim odczuciu bardzo negatywna. Porzuca wszystko i rani ludzi których zna dla jakiegoś swojego widzimisie. Nie zdradzając zakończenia powiem tyle że do wniosków do jakich doszedł pod koniec filmu, ja doszedłem w wieku 5 lat. Poza tym sama postać jest trochę śmieszna, a i film trochę źle zmontowany, czego przykładem jest scena w której pali pieniądze, po to by w następnej scenie pójść do pracy żeby je zarobić na wyprawę. Poza tym jak na człowieka który chce żyć wolny i w zgodzie z naturą- strasznie często korzysta z dobrodziejstw cywilizacji.
Z tego co ostatnio oglądałem to mogę polecić program "man vs wild" nadawany na discovery.
Ostatnio edytowane przez Stanko111 ; 23-02-2008 o 18:07
-
Nie miej o to pretensji do filmu, jest on oparty na autentycznej historii.
-
Stanko - jeśli chodzi o pieniądze to te, które miał (jak się możemy domyślać) były tym, co go łączyło ze światem, od którego chciał uciec. Więc dlatego je spalił, tak jak zniszczył kilka innych rzeczy przed swoim wyjazdem.
A to, że potem zarabiał następne? No cóż, żeby przejechać całą Amerykę jednak jakichś pieniędzy potrzebował - nie wszędzie mógł coś upolować oraz nie wszędzie mógł dojechać autostopem. Jednak te pieniądze (jak wynika z filmu) były potrzebne mu TYLKO po to, by się na tą Alaskę dostać, do niczego innego. Dlatego trochę popracował przy okazji poznając ciekawych ludzi.
Na samej Alasce pieniądze już mu potrzebne nie były.
I piszesz jeszcze o korzystaniu z dobrodziejstw cywilizacji - niewiele widziałem tego korzystania, głównie właśnie w tej pracy i korzystaniu ze środków lokomocji. Ale do licha, nie da się przejechać całej Ameryki unikając zupełnie korzystania z nich. Więc nie sądzę by był to powód do czynienia zarzutu.
Poza tym Alex uciekał nie od cywilizacji i jej dobrodziejstw technicznych (nie od telewizorów, samochodów, samolotów czy komputerów) - uciekał od ludzi. Zamiast społeczeństwa przeżartego konsumpcjonizmem i zepsutego przez pieniądze wybrał naturę. Więc dlaczego nie mógł skorzystać np. z pociągu? To nie przeciwko pociągom się buntował, lecz ludziom.
A ten serial na Discovery... Być może taki Twój odbiór filmu, a nie inny wynika właśnie ze znajomości tamtego programu. Wydaje się, że ucieczka od cywilizacji to właśnie tam jest lepiej pokazana. Być może, trzeba jednak pamiętać, że w tym programie na Discovery są sytuacje naprawdę ekstremalne i na krótki czas.
Ten gość z Discovery w tym stylu nie był by w stanie podróżować przez cały kraj przez 2 lata. A sam Alex to nieco inny typ, który jednak nie odrzuca WSZYSTKIEGO, co wytworzyła cywilizacja (jak gość z Discovery w swoim programie).
Ostatnio edytowane przez Bzyku ; 23-02-2008 o 16:51
-
THERE WILL BE BLOOD Aż poleje się krew (2007)
Reżyseria: Paul Thomas Anderson
Obsada: Daniel Day-Lewis, Paul Dano, Dillon Freasier
Produkcja: USA
Gatunek: Dramat
Filmweb: 7.78/10
IMDB: 8.80/10
Historia o rodzinie, chciwości, religii i ropie naftowej, której akcja ma miejsce w Teksasie i opowiada o początkach i życiu wydobywcy cennego surowca (w tej roli Daniel Day-Lewis). (filmweb)
Film, który czasami jest przyrównywany do dzieł Stanleya Kubricka, moim zdaniem nie bez powodu. Zwłaszcza widać tu pewne analogie do 2010: Space Odyssey - mam na myśli początek filmu, wykorzystanie dźwięku (słynne bicie serca u Kubricka), czy surowość realizacji, która jeszcze potęguje wartość przekazu.
There Will Be Blood to film genialny - nie waham się użyć tego słowa. Jest to geneza kapitalizmu, wraz z jej przedstawicielem, Danielem Plainview (w tej roli Daniel DayLewis. Daniel ma mnóstwo negatywnych cech - wykorzystuje prostych ludzi do budowy swojego naftowego imperium. Interesują go przede wszystkim zyski - dla nich poświęca wiele rzeczy, gotów jest na upokorzenia (scena w kościele) by tylko jeszcze móc powiększyć swoje imperium. Jest cyniczny, zachłanny i nienawidzi ludzi - liczy się tylko sukces.
W tej roli Daniel Day-Lewis jest RE-WE-LA-CY-JNY. To jest po prostu wielki aktor i w tym filmie po raz kolejny to udowadnia. Stworzył kreację, której nienawidzi się coraz bardziej.
Znakomicie przedstawione są relacje Daniela z ludźmi - tymi, z którymi mimo wszystko szukał bliskości. To jest charakterologicznie postać przedstawiona świetnie i jeszcze lepiej przez Day-Lewisa zagrana. Dla mnie Daniel Day-Lewis jest murowanym faworytem do Oskara.
Równie znakomitą kreację stworzył Paul Dano jako Eli Sunday (pastor, ksiądz, czy kim on tam u diabła był). W zasadzie postać podobna do Daniela - człowiek, który wykorzystuje innych do własnych celów, mami ich i manipuluje - cel jest ten sam, kasa. To po prostu taki filmowy Rydzyk. Jest godnym przeciwnikiem Daniela i przez większość filmu toczą między sobą walkę na tym polu. Dano zagrał świetnie, a jego ekspresyjna scena z kościoła jest rewelacyjna.
Aha, moment, w którym Day-Lewis wymawia słowa "Those area's have been drilled" to istny majstersztyk.
No, jeszcze trochę napiszę jak zrobiony jest ten film. Można powiedzieć, że to monumentalne dzieło - akcja toczy się bardzo powoli, nawet można rzec, że się wlecze. Film zachwyca swoją surowością wykonania, nie ma tu żadnych niepotrzebnych wstawek, żadnych scen pod publiczkę, żadnych przyśpieszeń akcji tylko po to by zjadacze popcornu nie narzekali.
Styl Andersona przypomina bardziej reporterski - nacechowany obiektywnością, starający się jak najrzetelniej przedstawić wydarzenia i unikając wygłaszania osądów, pozostawiając to widzom.
To, co można by próbować zarzucić (bo naprawdę ciężko do czegokolwiek się przyczepić) to fakt, że stosunkowo niewiele scen oddziałuje emocjonalnie na widza. Ja jednak z tego zarzutu nie czynię, bo ewidentnie tak miało być. Paul Anderson poraża swoim beznamiętnym sposobem opowiadania. Oczywiście są momenty, gdzie ten ładunek emocjonalny się uwalnia (scena z kościoła, scena końcowa, scena ostatniej rozmowy Daniela z synem i kilka innych) - dużo pomaga w tych momentach świetna muzyka.
Uważam, że po wspaniałym No Country For Old Men długo się nie doczekam filmu na podobnym poziomie, i się myliłem. Dwa wielkie filmy - dwaj faworyci do Oskara za najlepszy film roku. Dwa filmy nakręcone w zupełnie "nie-oskarowy" sposób. Dwa filmy, których akcja dzieje się w Teksasie...
Jestem ciekawy, który z nich akademia wybierze. Że wybór będzie de facto tylko między tymi dwoma, nie mam wątpliwości. Gdyby było inaczej, to uznam to za skandal.
To film perfekcyjny, który każdy powinien obejrzeć.
9,5/10 (pewnie po drugim obejrzeniu będzie dycha)
-
------------------------ NAJLEPSZY FILM ------------------------
Już od kilku lat chyba nie było tak ciekawego starcia w tej kategorii. Faworytami są w zgodnej opinii komentatorów: No country for old men oraz There will be blood. Dwa epickie, perfekcyjnie zrealizowane filmy z przyciągającymi jak magnes kreacjami aktorskimi. Oba dotykają problemów trapiących Amerykę - pierwszy z nich mówi o zepsuciu społeczeństwa i niespokojnych czasach jakie nastały. Drugi pokazuje bezwzględny kapitalizm i ludzkie dążenie do bogactwa.
Który z nich wygra?
Wydaje mi się, że to już będzie zależało po prostu od "gustu" akademii. I tutaj jednak odrobinkę większe szanse upatrywał bym dla There will be blood, którym jednak nieco bardziej można się delektować jeśli chodzi o "wyłapywanie" z filmu przesłania, czy też opisywanie relacji między bohaterami. No country... to film odrobinę bardziej niszowy, bardziej pasujący do nurtu kina artystycznego, co dla wielu jest wielką zaletą (dla mnie też), ale dla akademii niekoniecznie musi nią być.
Jeśli chodzi o pozostałe filmy, to nie spodziewam się tutaj jakiejś niespodzianki. Jest przereklamowane Atonement, która zgarnęła dwie ważne nagrody - "Złotego Globa" oraz "BAFTĘ". Trzeba jednak zauważyć, że są to nagrody mało amerykańskie, a w znacznie większym stopniu europejskie. I może stąd te nagrody - może woleli nagrodzić "swoją" czyli brytyjską produkcję w starciu z amerykańskimi? Jeśli akademia zrobi to samo, to "Pokuta" nie ma najmniejszych szans.
Ja osobiście nie wyobrażam sobie by najlepszym filmem mógł zostać taki, w którym aktorstwo bardziej ciągnie film w dół niż w górę. Niezłe: scenariusz, muzyka i bardzo dobre zdjęcia to moim zdaniem zdecydowanie za mało.
Pozostaje jeszcze Juno - film najbardziej pozytywny z całej piątki. Lekki, przyjemny, sprawnie zrealizowany i przez bardzo wielu ciepło przyjmowany. Ale to jednak nie ten kaliber. Zestawienie Juno z dwoma faworytami ciągle kojarzy mi się z biblijną przypowieścią o Dawidzie i Goliacie. Tylko, że tutaj Goliatów jest dwóch i w konfrontacji z nimi (przy całej mojej sympatii dla tego filmu) Juno niestety przepada.
I ostatni z filmów - ciężki, zagmatwany thriller o korporacyjnym i prawniczym zepsuciu moralnym, czyli Michael Clayton. Ja w tym filmie nie widzę naprawdę nic, co by go wyróżniało spośród dziesiątek innych, równie dobrych filmów. A jest kilka lepszych, choćby zupełnie pominięty Zodiac Finchera, czy Into the wild Penna.
Dla mnie to najsłabszy z całej piątki kandydatów.
Mój faworyt: No country for old men oraz There will be blood
Mój typ:There will be blood
---------- NAJLEPSZY AKTOR PIERWSZOPLANOWY ----------
Tutaj wątpliwości raczej nie ma. Zdecydowany faworyt jest jeden i po prostu nie ma ch*ja we wsi, żeby było inaczej. Daniel Day-Lewis zgarniał właściwie wszystkie nagrody, jakie tylko mógł zgarnąć i pozostała mu już tylko ta jedna, co moim zdaniem jest formalnością. Ten znakomity aktor po raz kolejny pokazał w całej krasie swój kunszt i talent aktorski.
Najgroźniejszym konkurentem Day-Lewisa, o ile w ogóle taki będzie, wydaje się być Johnny Depp. Bardziej ze względu na jego niespełnione ambicje oskarowe, niż rzeczywistą klasą jaką pokazał kreując postać Sweeneya Todda. Bo choć zagrał bardzo dobrze, to ani nie pokazał, ani nie mógł pokazać tyle co Day-Lewis. I na minus dla jego roli trzeba zaliczyć to, że nie jest mistrzem śpiewu, a przecież grał w musicalu.
George Clooney moim zdaniem był dobry i nic poza tym. Zresztą w przypadku tego aktora (o czym już pisałem) mam wrażenie, że bardzo dużo pomagają mu jego umiejętności kreowania własnego wizerunku i działalność społeczna oraz polityczna.
Viggo Mortensen bardzo dużo pracy włożył w przygotowanie się do swojej roli, co jest chwalebne (rosyjski akcent), ale jego postać jednak nie dorównuje tej stworzonej przez Day-Lewisa. Za to momentami mnie po prostu irytował swoim sposobem gry. Dlatego nie widzę go jako odbierającego statuetkę. Po latach takich sobie ról w jego karierze wyraźnie zmienia się na lepsze, a jego największym sukcesem jest chyba to, że uniknął zaszufladkowania po Lords of the rings, co przez długie lata nie udało się choćby Leonardo di Caprio po Titanicu. Viggo na swojego ewentualnego Oskara jeszcze poczeka.
I ostatni z nominowanych Tommy Lee Jones, również aktor wielkiej klasy, choć w tym przypadku (nie tylko moim zdaniem) został nominowany nie za ten film, za który powinien był być nominowany.
Minusem jego ról w tym roku jest to, że jako Hank Deerfield w In the valley of Elah nie wywołuje specjalnych emocji - podobnie zresztą jako Szeryf w No country for old men. Jego role choć warsztatowo bez zarzutu, mogą sprawiać wrażenie nieco monotonnych.
Mój faworyt: Daniel Day-Lewis
Mój typ: Daniel Day-Lewis
-------- NAJLEPSZA AKTORKA PIERWSZOPLANOWA --------
To kategoria, w której mam niewiele do powiedzenia, a to z tego powodu, że widziałem tylko dwie z pięciu nominowanych aktorek.
Widziałem uroczą Ellen Page w Juno i będę jej kibicował. Bardzo ciekawa młoda aktorka, która znakomicie wczuła się w rolę i tak naprawdę sama ciągnęła do przodu cały ten wózek zwany filmem. Mam nadzieję, że jeszcze zobaczę ją w równie dobrych rolach i że rola Juno McGaff to nie był jednorazowy przebłysk.
Widziałem również Cate Blanchett jako królową Elżbietę i również spisała się znakomicie będąc najjaśniejszym punktem tego filmu. To zresztą jest świetna, uznana aktorka i dlatego obiektywnie rzecz biorąc daje jej nieco większe szanse na nagrodę, niż Ellen Page.
Minusem jej roli może być fakt, że już raz kilka lat temu za tę samą postać była nominowana do Oskara, więc całkiem prawdopodobne, że tym razem skończy się na tym samym etapie.
Jednak za główną faworytkę uważa się Julie Christie, aktorkę-weterankę, która nie tylko ponoć zagrała świetnie, ale też miała znacznie ciekawszą postać i większe pole do popisu.
Zaś Marion Cotillard podobnie jak Ellen Page ponoć też niesie na swych barkach cały film i jej rola była entuzjastycznie przyjmowana przez widzów. Francuzka raczej nie pozostaje bez szans.
No i pozostaje jeszcze Laura Linney, o której do powiedzenia nie mam zupełnie nic.
Wydaje się, że będzie to jedna z bardziej wyrównanych i ciekawych kategorii.
Mój faworyt: Ellen Page
Mój typ: ---
------------ NAJLEPSZY AKTOR DRUGOPLANOWY ------------
Tutaj myślę, że nie będzie niespodzianki i nagrodę zgarnie zasłużenie Javier Bardem za rolę Antona Chigurgha w No country for old men. Moim zdaniem to postać, która przejdzie (przeszła) do historii kina i która będzie inspiracją dla wielu twórców.
Jako bezwzględny morderca, wyprany z jakichkolwiek uczuć Bardem jest znakomity - budzi autentyczny strach, czuć bijący od niego chłód, a w scenach, w których występował, całkowicie zawładnął ekranem.
Sądzę, że sam fakt, iż Bardem został nominowany właśnie w tej kategorii jest już wskazówką, że tą nagrodę otrzyma. Bo de facto postać, którą kreował jest postacią pierwszoplanową. Może akademia wiedząc, że Day-Lewisa raczej nikt nie pobije, celowo umieściła Bardema właśnie w tej kategorii. Raczej nie dlatego, że tak bardzo lubią Hiszpana, a dlatego, że ta kategoria bez niego była by bez wątpienia najsłabszą ze wszystkich.
Jako jedyny godny rywal Bardema do Oskara wymieniany jest Casey Affleck za rolę w The assassination of Jesse James by the coward Robert Ford. Jednak akurat jego jako jedynego z całej piątki nie widziałem, więc nie mogę się wypowiedzieć na ile są to realne szanse. Jednak trudno mi wyobrazić sobie by Affleck mógł przebić Bardema.
Pozostali kandydaci są raczej daleko w tyle - Philip Seymour Hoffman, który i tak wybijał się na tle większych gwiazd (Toma Hanksa i Julii Roberts) w przeciętnym Charlie Wilson's War moim zdaniem na statuetkę nie ma większych szans. A to dlatego, że w zasadzie niczego się widz nie dowiaduje o jego postaci poza charakterystycznym stylem bycia.
A już najsłabiej oceniam szanse Toma Wilkinsona oraz Hala Holbrooka, którzy ani specjalnie nie przykuwali uwagi, ani też specjalnie nie zachwycili. Dobre role, dla których nominacja już powinna być nagrodą samą w sobie.
Zdecydowanie moim zdaniem zabrakło w tej kategorii Josha Brolina, który miał naprawdę bardzo dobry rok. Role (wszystkie drugoplanowe) na bardzo dobrym poziomie w American gangster czy No country for old men. Choćby za całokształt osiągnięć w tym roku widział bym nominację dla tego aktora.
Mój faworyt: Javier Bardem
Mój typ: Javier Bardem
-
---------- NAJLEPSZA AKTORKA DRUGOPLANOWA ----------
No i znów w przypadku kobiet nie będę miał zbyt wiele do powiedzenia, gdyż w tej kategorii widziałem tylko 3 z nich - a nie widziałem tych dwóch, jak się wydaje, najważniejszych.
Moim zdaniem nominacje dla Saoirse Ronan oraz Ruby Dee to już jest dużo i na więcej nie mają co liczyć. Pierwsza jest jeszcze młodziutka i cała kariera przed nią, choć w Atonement na pewno przebiła zarówno Keirę Knightley i Jamesa McAvoya.
Na drugą z nich - przyznam szczerze - zupełnie nie zwróciłem uwagi oglądając American Gangster (a było to jeszcze przed nominacjami). Niczym moim zdaniem się nie wyróżniała ze stawki drugoplanowych aktorów, a już sam fakt, że to ona została nominowana, a nie choćby Josh Brolin zakrawa na niesprawiedliwość.
Ale... spójrzcie na zdjęcia całej 19-tki nominowanych aktorów i aktorek i powiedzcie, ilu czarnych tam widzicie?
No właśnie.
Trzecia z nominowanych, którą widziałem to Tilda Swinton i ta rola mi się najbardziej podobała. Korporacyjna suka, jednocześnie pełna rozterek moralnych dotyczących swojego (i firmy) postępowania. Dość nietypowy czarny charakter, moim zdaniem wart nagrody, choć nie widziałem ani Cate Blanchett w I'm not there, ani Amy Ryan w Gone baby gone.
Mój faworyt: Tilda Swinton
Mój typ: ---
--------------------- NAJLEPSZY REżYSER ----------------------
Tu widzę kolejną konfrontację pomiędzy No country for old men oraz There will be blood, jednak tym razem stawiam na Braci Coen. Za perfekcję, za mistrzostwo w budowaniu napięcia i realizację poszczególnych scen. Poza tym to właśnie do nich powędrowała nagroda Gildii Reżyserów, jak również BAFTA.
Paul Thomas Anderson pozostaje groźnym konkurentem braci, ale na jego minus przemawia jednak to, że w jego filmie widać wpływy wielkich mistrzów (choćby Stanleya Kubricka) i momentami chęć naśladowania tychże przez Andersona. Coenowie jednak już dawno wypracowali sobie własny, unikalny styl i to jest ich największa przewaga.
Tony Gilroy za Michael Clayton oraz Jason Reitman za Juno moim zdaniem powinni być zadowoleni z nominacji, bo na nic więcej raczej większych szans nie mają.
Pozostaje jeszcze Julian Schnabel, którego filmu nie widziałem. Wiem, że został nagrodzony w Cannes, gdzie wyróżniono go kosztem m.in. braci Coen, ale tutaj są nagrody amerykańskie i sądzę, że Schnabel nie jest w stanie im zagrozić.
Mój faworyt: Joel, Ethan Coen
Mój typ: Joel, Ethan Coen
I pozostałe kategorie w dużym skrócie:
* NAJLEPSZY SCENARIUSZ ORYGINALNY
Mój faworyt: Diablo Cody za Juno
Za: Oryginalny pomysł zmierzenia się z ciężkim tematem w lekki i bardzo przystępny sposób, a także za bardzo dobre dialogi.
* NAJLEPSZY SCENARIUSZ ADAPTOWANY
Mój faworyt: Paul Thomas Anderson za There will be blood
Za: Świetna historia, którą w porównaniu do książki (podobno) Anderson dużo wzbogacił i zmienił. Choć tutaj głównymi faworytami wydają się być bracia Coen, którzy z przeciętnej (podobno) książki zrobili dzieło.
* NAJLEPSZA MUZYKA
Mój faworyt: Dario Marianelli za Atonement
Za: Z tego co widziałem, to jednak ta muzyka wydaje mi się najlepsza, zwłaszcza za pomysł włączenia do muzyk stukotu maszyny do pisania. Generalnie jednak w tym roku w tej kategorii wielka mizeria, a nie ma tutaj dwóch ścieżek dźwiękowych, które moim zdaniem były lepsze. Myślę o muzyce Jonny'ego Greenwooda z There will be blood oraz muzyce Eddiego Veddera z Into the wild.
Poza tym była by to swoista nagroda pocieszenia dla "Pokuty" za klęskę, jaką mam nadzieję czeka ten film na tegorocznych Oskarach.
* NAJLEPSZE KOSTIUMY
Mój faworyt: Alexandra Byrne za Elizabeth: The golden age
Za: Piękno tych kostiumów, przepych i doskonałość. Oraz za to, że film ten nie razi sztucznością, co dość często przy tego rodzaju produkcjach się zdarza.
-
Oglądałem wszystkie filmy oprócz There will be blood. Moim faworytem jest No country for old man, ale to z tych co obejrzałem. Ale There will be blood to film Andersona, oglądałem jego Boogie Nights i Magnolię i w ciemno obstawiam, że albo ten film albo No country zdobędą Oscara.