Strona 45 z 237 PierwszyPierwszy ... 3543444546475595145 ... OstatniOstatni
Pokaż wyniki od 441 do 450 z 2370

Wątek: Filmy

  1. #441
    Dołączył
    Aug 2005
    Przegląda
    Play Money
    Posty
    1,396
    Sry, że post pod postem, ale właśnie skończyłem oglądac Królestwo -> świetny film, super się ogląda, niezła końcówka!

  2. #442
    Dołączył
    Feb 2007
    Przegląda
    Wrocław
    Posty
    2,243
    Cytat Zamieszczone przez Dave Zobacz posta
    Sry, że post pod postem, ale właśnie skończyłem oglądac Królestwo -> świetny film, super się ogląda, niezła końcówka!
    qft.

  3. #443
    Dołączył
    Aug 2005
    Przegląda
    Play Money
    Posty
    1,396
    We Own The Night -> Fajna akcja, ale dla mnie się trochę dłużył.

  4. #444
    Dołączył
    May 2006
    Przegląda
    Poznań
    Posty
    22
    Cytat Zamieszczone przez Dave Zobacz posta
    We Own The Night -> Fajna akcja, ale dla mnie się trochę dłużył.
    Dla mnie nawet bardziej niz troche, z 6 osob wyszlo w 2/3 filmu z kina. Fajne zdjecia, dobra gra aktorow ale brakuje napiecia.

  5. #445
    Dołączył
    Jul 2006
    Przegląda
    Poznan
    Posty
    1,708
    Edited.
    Pozdr
    Reb

  6. #446
    Dołączył
    May 2006
    Przegląda
    Warszawa
    Posty
    2,357
    Jest gdzieś trailer do filmu Deal??

  7. #447
    Też ostatnimi czasy oglądam Oskarowe i nie tylko - króciutko sobie w innych miejscach o nich pisałem.

    ------

    A MIGHTY HEART Cena odwagi (2007)

    Reżyseria: Michael Winterbottom
    Obsada: Angelina Jolie, Dan Futterman, Will Patton
    Produkcja: USA / Wielka Brytania
    Gatunek: Dramat
    IMDB: 6.8/10
    Filmweb: 7.31/10

    Historia jest oparta na wspomnieniach Mariane Pearl, w których zawarła ona szczegóły dotyczące życia i śmierci swoje męża - dziennikarza Wall Street Jurnal - Danny'ego Pearl'a. Film pokazuje przerażającą i niezapomnianą historię uprowadzenia Danny'ego w Pakistanie oraz wysiłki jego żony, która nie poddawała się i kontynuowała poszukiwania nie przyjmując do wiadomości jego prawdopodobnej śmierci. (filmweb)


    Reżyser w dokumentalno-reportażowym stylu przedstawia autentyczne wydarzenia. Na pewno można tu mówić o realizmie - nie ma tu odstępstw na rzecz akcji czy ciągnięcia fabuły w stronę któregoś z wątków. No i to tyle jeśli chodzi o to, co mi się w tym filmie podobało.

    Jeśli chodzi o to, co mi się nie podobało - zdecydowanie reżyseria. Z tego co się orientuję, to ten reżyser specjalizuje się w filmach związanych z tematyką bliskiego wschodu, oraz że właśnie taki dokumentalny styl to jego cecha rozpoznawcza. No i dobrze - mi się jednak nie podobał ten chaos, jakim wręcz razi reżyseria.
    Masa krótkich, szybkich ujęć, które znikają zanim się je przyswoi. Reżyser pędzi z kolejnymi wydarzeniami niczym pociąg pośpieszny przez Włoszczową - tak jakby od niechcenia, jak najszybciej i byle jak. Naprawdę ciężko nadążyć.
    A przede wszystkim utrudniała mi odbiór filmu masa ludzi, z których każdy jakąś tam rolę spełnia - tylko kim oni do cholery są? Ja się pogubiłem już po paru minutach filmu i nie odnalazłem się do końca. Brak jakiegoś wprowadzenia, choćby pobieżnego przedstawienia postaci, a jest ich sporo. Gdzieś te postacie się nagle pojawiają, potem znikają, żeby mogli pojawić się jacyś inni ludzie... I nie mówię tu oczywiście o statystach - mam na myśli postacie drugoplanowe, które swoje znaczenie dla filmu mają.
    Pod tym względem chaos straszliwy - i to mi się nie podobało.

    No i aktorstwo - w zasadzie trudno tu mówić o jakimś aktorstwie. Tylko Angelina Jolie ma tu coś do zagrania, reszta nie musi się wysilać, bo i scenariusz chyba tego nie przewidywał. O reszcie aktorów można powiedzieć, że... byli.

    Sama Angelina zaś - przez większość filmu jest zupełnie nijaka i mało przekonująca. A w kilka scen chyba było dla niej zbyt trudnych (np. scena płaczu). Kolejna najwyżej średnia rola w dorobku tej aktorki - i tak jak w przypadku Keiry Knightley, nadziwić się nie mogę za co ona dostała nominację do Złotego Globa?
    Naprawdę nie było dobrych ról aktorek w zeszłym roku, że muszą nominować za nazwisko?


    Reasumując - Treść jest ok (podobna tematyka jak w filmie "Dowód Życia" z R.Crowe i M.Ryan), forma mi się nie podobała. A cały film nie wywołał u mnie właściwie żadnych emocji - im dłużej trwał, tym bardziej oglądałem tylko po to, żeby skończyć. Nawet nie po to, by się dowiedzieć jak się skończył - bo tym reżyser nie potrafił mnie zainteresować.

    4/10



    AMERICAN GANGSTER (2007)

    Reżyseria: Ridley Scott
    Obsada: Denzel Washington, Russel Crowe, Cuba Gooding Jr.
    Muzyka: Marc Streitenfeld
    Gatunek: Kryminał, Gangsterski
    Produkcja: USA


    Jeden z najbardziej oczekiwanych filmów roku wreszcie ujrzał światło dzienne. Oczekiwania były duże. Głównie za sprawą Ridleya Scotta, jak i doborowej czołówki aktorów.
    I muszę przyznać, że jeśli o mnie chodzi to się nie zawiodłem.

    Ridley Scott przenosi nas w przełom lat 60. i 70. do Harlemu by pokazać karierę króla narkotyków - Francka Lucasa. W tej roli wystąpił Denzel Washington, który z zadania wykonał się bardzo dobrze (zresztą, za te 40 milionów baksów, które wziął za ten film, spróbował by tylko coś spaprać). Dla niektórych może nie był w 100% przekonujący jako szef wielkiego nielegalnego imperium - zapewne wpływ na taki odbiór ma stereotyp człowieka, który widzimy w wielu gangsterskich filmach - czyli szef, który jak trzeba jest też bezwzględnym, twardym i okrutnym (coś jak De Niro czy Pesci w Goodfellas). Franck Lucas jest inny - zdecydowanie bliżej mu do tego typu postaci jaką był Don Vito Corleone z Godfather.

    Oczywiście musi być też druga strona medalu. Musi być też ten dobry, a jest nim Russell Crowe. Jakże inny niż w roli, z której wszyscy go pamiętamy - Gladiatora. Inny, za to równie wiarygodny. Crowe'owi też niczego nie można zarzucić.
    No i cieszy mnie przede wszystkim to, że Scott nie uczynił z postaci Richiego Robertsa bohatera, super twardego gliny, który ma wszystko i wszystkich gdzieś (zwłaszcza nakazy). Strzela do kogoś na każdej przecznicy, gania po budynkach itp. (coś w stylu Nicka Nolte z 48 hours chociażby).

    Jest też znakomity drugi plan na czele z takimi aktorami jak Cuba Gooding Jr., Josh Brolin czy John Ortiz.

    To tyle - jeśli chodzi o aktorów. Jeszcze trochę o scenariuszu.
    Nie jest to jakaś mistrzowska perełka. Raczej solidna robota bez większych wpadek czy banałów, ale też nie jest to fajerwerk.
    Nie ma tu wartkiej akcji, szalonych pościgów. Jest za to napięcie, ciekawość i realizm.
    I kolejny raz w tego rodzaju filmach mamy klasyczny schemat głównego bohatera, czyli start z samego dołu, droga na sam szczyt i bolesny upadek. Nie jest to nic odkrywczego i wybitnego, ale sprawdza się. Tak jak się sprawdziło w Goodfellas czy Scarface.

    Zdecydowanie najmocniejszą stroną tego filmu jest jednak to, w czym Ridley Scott jest najlepszy. Budowanie klimatu.
    Znakomite zdjęcia - świetnie przedstawione realia lat 70. Począwszy od ulic Harlemu po knajpki w Wietnamie - wszystkie te sceny są dopieszczone, świetnie zrobione, a samo oglądanie ich sprawia przyjemność.
    No i muzyka - dobra, choć (co do Scotta raczej niepodobne) nie jest eksponowana i chowa się gdzieś w tle wydarzeń. Oczywiście poza scenami w klubach.

    To, co mi się najbardziej rzuciło w oczy. Ridley Scott odgrzebał lekko zapomniany już klimat wielu filmów produkowanych w latach 70. i 80. Chodzi mi o środowisko gliniarzy.
    Skorumpowani, źli gliniarze, gnieżdżący się w obskurnych i wiecznie zadymionych posterunkach. Te wszystkie obrazy perfekcyjnie nakręcone, wiele mówią o samych gliniarzach. I już naprawdę nie było trzeba nic dodawać - samym obrazem Scott przedstawił wszystko jak na tacy. Po raz kolejny udowodnił, że potrafi i nie boi się czerpać ze sprawdzonych, dobrych wzorców.

    I jeszcze jedna rzecz, która cieszy oko. Dobrze jest obejrzeć dobry film sensacyjny, który nie jest naszpikowany komputerowymi trickami, efektami specjalnymi itp. W ostatnich czasach coraz trudniej o to.

    Reasumując. Ridley Scott nakręcił kolejny znakomity film w swoim dorobku. Nie jest to dzieło formatu Blade Runnera czy Gladiatora, ale jest to z pewnością dobra pozycja w jego dorobku. I z pewnością wejdzie do kanonu filmów gangsterskich, choć nie dorównuje takim filmom jak Godfather czy Goodfellas.

    Jeśli ktoś chce obejrzeć kawał dobrego kina w najlepszym wydaniu, to niech ogląda. Zawiedziony nie będzie. Znakomity film.

    8,5/10



    ATONEMENT Pokuta (2007)

    Reżyseria: Joe Wright
    Obsada: James McAvoy, Keira Knightley, Romola Garai
    Produkcja: Francja / Wlk.Brytania
    Gatunek: Melodramat, Wojenny

    Pewnego upalnego poranka w 1935 roku trzynastoletnia dziewczyna Briony zobaczyła scenę miłosną swojej siostry Cecili a młodym Robbinem. Wyobraźnia dziewczynki podsuwa jej różne interpretacje tego wydarzenia, co prowadzi do tragedii. Rodzina rozbija się, a niewinny człowiek trafia do więzienia. Briony zostaje pielęgniarką, i próbuje zostać pisarką. Zdaje sobie sprawę z wyrządzonego przez siebie zła. Pisarstwo staje się jej pokutą, a kolejne wersje opowieści coraz bardziej przybliżają ją do prawdy owych kilku upalnych poranków. (filmweb)


    Ciekaw byłem co wyjdzie z ekranizacji tej - skądinąd bardzo dobrej - książki. I po seansie trudno powiedzieć mi o tym filmie wiele dobrego.

    O ile książka była przejmującą historią miłosną, to film wyszedł mdły i nijaki. Zupełnie (przynajmniej mnie) nie wciągnął. Główna w tym zasługa aktorów (J. McAvoy, K. Knightley), którzy wypadli bardzo przeciętnie.
    Wiele scen z ich udziałem razi sztucznością i - przepraszam za obelgę - przypomina sceny żywcem wyjęte z polskich produkcji. Lepiej wypadły aktorki grające postać Briony, a najlepiej z całego tego towarzystwa wypadła Vanessa Redgrave, która w swoim epizodzie była znakomita.

    Scenariusz bardzo dobry, ale generalnie wyszło to kiepsko - właśnie za sprawą nieprzekonującej i słabej gry aktorskiej (wątek miłosny leżał i kwiczał).

    Też mam trochę zastrzeżeń do zdjęć. W części filmu dotyczącej zdarzeń z 1935 roku, cały ten wykreowany świat stwarzał wrażenie sztucznego i nierealnego. Wszystko takie idealnie czyste, kolorowe itd. - aż do przesady.
    W pozostałej części filmu było już dużo lepiej - zwłaszcza bardzo długa i trudna scena z normandzkiej plaży.

    No i na plus sama końcówka, czyli zaskakujące zakończenie.

    Ogólnie to jestem rozczarowany. Dobry scenariusz na podstawie bardzo dobrej książki, ale film wyszedł z tego niestety bardzo przeciętny. Taki z gatunku "obejrzyj i zapomnij". Ja już zapominam...

    6/10
    Ostatnio edytowane przez Bzyku ; 13-02-2008 o 12:30

  8. #448
    EASTERN PROMISES Wschodnie obietnice (2007)

    Reżyseria: David Cronenberg
    Obsada: Viggo Mortensen, Naomi Watts, Vincent Cassell
    Muzyka: Howard Shore
    Produkcja: USA / Wlk.Brytania / Kanada
    Gatunek: Dramat / Thriller
    Filmweb: 8.08/10
    IMDB: 7.9/10

    Podczas porodu w wigilię Bożego Narodzenia, ginie młoda Rosjanka. Anna, pielęgniarka jednego ze szpitali, stara się wyjaśnić tajemniczą śmierć, odkrywa że Rosjanka była prostytutką, a jej opiekunowie to rosyjscy przestępcy zajmujący się handlem "żywym towarem", wtedy zaczynają się jej kłopoty. (filmweb)

    Film o rosyjskiej mafii w Londynie. Jak to u Davida Cronenberga, otrzymujemy film bez fajerwerków, szybkiej akcji. Za to bardzo powolny, realistyczny i z niektórymi krwawymi, brutalnymi scenami.

    Jeśli chodzi o fabułę to w zasadzie niewiele się dzieje - poszczególne sceny są bardzo rozciągnięte i stąd taki stan rzeczy. U innego reżysera pewnie cały film potrwał by z pół godziny krócej. Na plus dość zaskakująca końcówka.
    Na plus też nieliczne mocne sceny - jak już są to bez oszczędzania, bez typowego amerykańskiego pięciominutowego strzelania zanim ktoś zginie, czy też 10 minutowego prania się po mordach zanim walka się skończy. Tu jest konkretnie, realistycznie i krwawo.

    Co mi się w tym filmie nie podobało? Zdecydowanie postać tego szefa ruskiej mafii. Na kilometr zalatuje kalką postaci kreowanej przez Marlona Brando w "Ojcu Chrzestnym". Naprawdę wiele rzeczy w tej postaci zostało zerżniętych, co mnie mocno irytowało bo to widać gołym okiem. Poza tym ta postać niespecjalnie przekonuje jako szef mafii. Prędzej przypomina szefa tej swojej restauracji, a nie człowieka, którego się trzeba bać i szanować.

    Irytowało mnie jeszcze jedno - ta maniera reżysera, żeby większość postaci rosyjskich koniecznie mówiło bardzo powoli. Nie wiem, może miało to budować jakiś klimat - mogło by i tak być, gdyby było to zaserwowane w rozsądnej dawce. Tymczasem po dłuższym czasie staje się to denerwujące.

    Z tego właśnie powodu irytował mnie też trochę "Viggo Mortensen", który zagrał naprawdę dobrze. Ale, jest to bardzo podobny sposób gry jaki zaprezentował Javier Bardem (a może odwrotnie?) w "No country for old men". Z tymże moim zdaniem kreacja Bardema była dużo lepsza i przekonująca. Po prostu miałem uczucie, że już to niedawno widziałem (w wykonaniu Bardema właśnie) i dlatego jakoś niespecjalnie potrafię się zachwycić rolą Mortensena. Jakoś nie widzę go jako odbierającego Oskara za tę rolę.

    Reasumując - pomysł naprawdę dobry, mało jest filmów tego typu. Ale z wykonaniem moim zdaniem wyszło już nieco gorzej. Sporymi fragmentami film mnie trochę przynudzał. Mam wrażenie, że reżyser skupił się przede wszystkim na stworzeniu jakiegoś specyficznego klimatu, ale chyba nie za bardzo to wyszło.

    6,5/10




    ELIZABETH: THE GOLDEN AGE Elżbieta: Złoty wiek (2007)

    Reżyseria: Shekhar Kapur
    Obsada: Cate Blanchett, Clive Owen, Geoffrey Rush
    Muzyka: Craig Armstrong , A.R. Rahman
    Produkcja: Wlk. Brytania / Francja / Niemcy
    Gatunek: Dramat historyczny / kostiumowy
    Filmweb: 7.74/10
    IMDB: 6.9/10

    Jest rok 1585. Anglią od prawie trzech dekad rządzi Królowa Elżbieta I. Rządy nie są łatwe, bowiem cały czas pojawiają się zakusy na pozbawienie królowej tronu, a sama Elżbieta żyje w poczuciu niepewności i widma zdrady ze strony rodziny. Na kontynencie rozprzestrzeniają się destrukcyjne wpływy fundamentalistycznego katolicyzmu, którego twarzą jest hiszpański król Filip II. Wspierany przez instytucje kościelne w Rzymie, wzmocniony ramieniem Inkwizycji, Filip i jego dominująca na morzu armada, zagrażają dworowi Anglii i samej królowej. (Filmweb)


    Wreszcie doczekałem się widowiska historycznego, które przynajmniej w niektórych elementach dorównuje "Gladiatorowi". Mam na myśli tutaj przede wszystkim zdjęcia oraz muzykę - dwie mocne strony tego filmu, które bardzo dobrze są zgrane. Jest sporo scen przemawiających samym obrazem, muzyką i grą aktorską - słowa nie są potrzebne. Taki styl mi się bardzo podoba i ten styl sprawia, że uznaję Gladiatora za dzieło. Tutaj jest dość mocno widoczny.

    Kolejny mocny punkt filmu to kostiumy - zwykle niezbyt chętnie oglądam tego rodzaju filmy kostiumowe, gdyż przeważnie rażą sztucznością. W tym filmie jednak tak nie jest, kostiumy są naprawdę znakomite, a w połączeniu z bardzo dobrymi zdjęciami dają świetny efekt. Niektóre kreacje aż zapierają dech w piersi.

    I ostatni mocny punkt - oczywiście Cate Blanchett, nominowana do Oskara między innymi za tę rolę. I muszę przyznać, że dała popis gry aktorskiej, wiele znakomitych scen (jak ta, gdy mówi po niemiecku). Nominacja moim zdaniem zdecydowanie zasłużona. Również pozostali aktorzy się spisują dobrze (z małym może wyjątkiem) - na czele z Jordi Mollą, kreującym postać Króla Hiszpanii.

    Generalnie jeśli chodzi o stronę wizualną to duży plus - jedyny niewielki zgrzyt to jednak trochę ewidentnie komputerowych scen (zwłaszcza morskich), które trochę nie pasują do reszty.

    Scenariusz niezły, choć na pewno nic rewelacyjnego tu nie ma. Jest trochę intryg, sensacji raczej nie ma. Jest to scenariusz skupiony zdecydowanie na postaci Królowej aniżeli na rozbudowanych wątkach związanych z wydarzeniami w przededniu wojny.

    A jeśli chodzi o najsłabszą stronę filmu, to przede wszystkim jest to dla mnie postać Waltera Raleigha, którą kreował Clive Owen. I on zagrał raczej śrenio, ale sama postać moim zdaniem powinna być inna. Walter Raleigh w tym filmie to postać cukierkowa, niemal jak z bajki - piękny, szlachetny, rycerski luzak, który ma gdzieś wszelkie etykiety, sam jeden staje przeciwko wrogiej armii, wykonuje najniebezpieczniejsze zadania, pływa wpław w pełnym morzu. Po prostu jest to taka postać jakby żywcem wyjęta z filmów "klasy B" i przeniesiona do poważnego i stonowanego widowiska historycznego. Przez to moim zdaniem ma wydźwięk karykaturalny.
    Mi ta postać przeszkadzała, irytowała mnie i zupełnie nie pasuje do całości.


    Fanem tego rodzaju filmów kostiumowych na pewno nie jestem, ale ten się oglądało dobrze. Bardzo dobre wizualnie, nieco pompatyczne widowisko ze znakomitą Cate Blanchett. Tylko ten Clive Owen i jego postać psuły mi odbiór filmu jako całość. Szkoda, bo mogło być dużo lepiej.

    7/10



    IN THE VALLEY OF ELAH W dolinie Elah (2007)

    Reżyseria: Paul Haggis
    Obsada: Tommy Lee Jones, Charlize Theron, Susan Sarandon
    Produkcja: USA
    Gatunek: Dramat wojenny
    Filmweb: 8.18/10
    IMDB: 7.7/10

    Hank Deerfield (Tommy Lee Jones), weteran wojenny, rozpoczyna na własną rękę śledztwo w sprawie zaginięcia swojego syna, Mike`a. Jak wynika z informacji przekazanych przez wojsko, Mike, dotąd wzorowy żołnierz, zdezerterował tuż po powrocie z wojny w Iraku. Wszelkie ślady, na które trafia Deerfield, wskazują jednak, że jego syn został zamordowany.

    Klasyczne, kameralne kino niskobudżetowe w bardzo dobrym wydaniu. Jednocześnie kolejny z wielu ostatnio filmów, który zahacza o temat działań wojennych w Iraku. W tym jednak nie ma żadnych terrorystów, strzelanin, wybuchów etc. Tutaj Irak to żołnierze, którzy stamtąd wrócili. I z tym wiąże się motyw, który już wielokrotnie pojawiał się w filmach o wojnie w Wietnamie, czyli żołnierze, którzy doświadczyli tam wielu okropieństw. Wracają jako wyprani z uczuć, zdemoralizowani i wyniszczeni wojną ... oops... operacją pokojową mająca na celu szerzenie demokracji. Zwłaszcza dobitnie ukazuje to ostatnia scena przesłuchania.

    Przesłanie antywojenne jest jasne i czytelne - można doszukiwać się tu pewnej odtwórczości, bo to samo w kilku innych filmach już było (trzeba zmienić Irak na Wietnam).

    Sama fabuła specjalnie skomplikowana nie jest, wątek zagadki tak naprawdę nabiera rozpędu dopiero gdzieś od połowy filmu, wcześniej trochę się ciągnie i specjalnie nie zachęca do wytrwania przed ekranem.
    Jeden wątek (żołnierzy) trochę przypomina ten z filmu "Sekcja 8", ale tylko trochę.

    Jeśli chodzi o styl, to film utrzymany w dość powolnym tempie (coś a la "Prosta historia" Davida Lyncha). Za to cała otoczka (policjanci, wojsko itp.) sprawia wrażenie bardzo wiernie przedstawionej - i tak zapewne jest. Nie ma tu żadnych naciągnięć, przerysowań, banałów i innych rzeczy będących domeną Hollywoodu.

    Takie kameralne filmy to często pole do popisu dla uznanych aktorów, którzy raz na jakiś czas za mniejsze niż zwykle pieniądze decydują się na udział w takim projekcie. Powód jest jeden - potwierdzenie swoich możliwości aktorskich. I nie inaczej jest w tym przypadku.

    Bardzo dobrze zagrał Tommy Lee Jones - naprawdę ciężko się do czegoś przyczepić. Ten aktor po raz kolejny potwierdził swój warsztat aktorski. Za tę rolę został nominowany do Oskara. Ja jednak myślę, że statuetki w tym roku nie dostanie - a to dlatego, że takiego Jonesa już kilka razy widziałem - w bardzo podobnych rolach. Choćby ostatnio w "No Country for Old Men". Leciwy mundurowy, zmęczony życiem, z bolesnymi przeżyciami niemal wypisanymi na twarzy. Może dlatego ta rola choć z pewnością bardzo dobra warsztatowo nie zrobiła na mnie specjalnie dużego wrażenia.

    Podobała mi się rola Charlize Theron - zagrała naprawdę świetnie i gdyby jej rola była nieco bardziej rozbudowana, to jestem pewien, że i ona dostała by nominację. Przypomniała się też trochę ostatnio chyba zapomniana Susan Sarandon. A niewielką rólkę zagrał też Josh Brolin - aktor, który w tym roku bardzo szybko zdobywa uznanie widzów.

    Ja polecam ten film - ale raczej ludziom, którzy potrafią docenić kameralne kino. Kino rzetelne, trochę senne, a już na pewno bez efekciarstwa. Kino, którego główną siłą napędową jest bardzo dobre aktorstwo. Mi się podobało, choć jednak nie wciągnął mnie ten film zbyt mocno (zasługa pierwszej godziny filmu).

    7.5/10
    Ostatnio edytowane przez Bzyku ; 11-02-2008 o 22:30

  9. #449
    JUNO (2007)

    Reżyseria: Jason Reitman
    Obsada: Ellen Page, Michael Cera, Jennifer Garner
    Gatunek: Obyczajowy
    Produkcja: USA
    Filmweb: 8.49/10
    IMDB: 8.4/10

    Ku swojemu ogromnemu zdziwieniu młodziutka Juno (Ellen Page) dowiaduje się, że jest w ciąży. Za radą najlepszej przyjaciółki Lei postanawia znaleźć dla nienarodzonego dziecka bezdzietne małżeństwo, które zgodziłoby się je adoptować. Wkrótce natrafia na pasującą do jej oczekiwań parę, Marka i Vanessę. (opis dystrybutora)

    No i obejrzałem film, na który czekałem ze względu na nominacje, którymi jest obsypywany. Na początku intrygował mnie ten tytuł - kojarzył mi się z Alaską (od Juneau), do momentu, gdy przeczytałem wklejony wyżej opis.

    Sam film - cóż... temat wydawać się może trochę ciężki i jako dobry materiał na typowy dramat. Tu mamy jednak coś innego - film stylizowany na ciepłą, niemal familijną opowieść. I jest to na pewno miła odmiana. Film ogląda się naprawdę przyjemnie, zwłaszcza dzięki znakomitej Ellen Page, która wycisnęła z tej roli chyba maksimum i moim zdaniem na nominację do Oskara zasłużyła.

    Z drugiej strony jednak mam lekkie uczucie niedosytu. Mam wrażenie, że postać głównej bohaterki nie zawsze jest wiarygodna - zwłaszcza w pierwszej części filmu, kiedy to zupełnie nie sprawia wrażenia nastolatki, na którą nagle spada wielki ciężar związany z zajściem w ciąże. Również moim zdaniem drugi plan pozostał niedopracowany - postacie, które z pozoru mają istotny wpływ na całą fabułę, tu jednak nie są najlepiej nakreślone. Powiedział bym, że niektóre z nich są płytkie.
    No i samo zakończenie trąci trochę Hollywoodzkim banałem.

    Reasumując - brawo za ciekawe spojrzenie na temat, za to, że film nie przytłacza i ogląda się go z przyjemnością. Brawa przede wszystkim dla Ellen Page za świetną kreację. Z drugiej strony można było jeszcze to dopracować i wycisnąć z tej historii więcej.

    Nominacje do Oskara za najlepszy film, najlepszą reżyserię i najlepszy scenariusz moim zdaniem jednak nieco na wyrost i bym tu nie upatrywał tego filmu jako faworyta w tych kategoriach. Za to nominacja dla Ellen Page zasłużona.

    7,5/10



    MICHAEL CLAYTON (2007)

    Reżyseria: Tony Gilroy
    Obsada: George Clooney, Tom Wilkinson, Tilda Swinton
    Muzyka: James Newton Howard
    Produkcja: USA
    Gatunek: Dramat / Thriller
    Filmweb: 7.36/10
    IMDB: 7.7/10

    Tytułowy Michael Clayton (George Clooney) to doświadczony prawnik z sukcesami. Uchodzi za jednego z najlepszych adwokatów w Nowym Jorku, jednak pasmo jego sukcesów wkrótce się kończy. Klienci, których interesów kiedyś bronił, powracają, by się zemścić. Michaela czekają najgorsze dni w karierze.

    Michael Clayton - film nominowany do Oskara w kategorii "najlepszy film". George Clooney nominowany w kategorii "najlepszy aktor pierwszoplanowy", Tom Wilkinson nominowany w kategorii "najlepszy aktor drugoplanowy" - oprócz tego nominacje za: reżyserię, scenariusz, muzykę... Uff, sporo tego - więc czegóż można się spodziewać jeśli nie porządnego kina?

    Może zacznę od tego, co w tym filmie uważam za dobre. To przedstawienie świata prawników jako świata zepsutego, wypalonego i pozbawionego moralności. Tam rządzi pieniądz, a pieniądz rządzi wszystkim. Ten ponury i pesymistyczny obraz jest przedstawiony dobrze, ale z drugiej strony to przecież żadna nowość. Większość filmów "prawniczych" o tym właśnie jest.

    A minusy? Przede wszystkim fabuła. Dawno nie oglądałem tak nudnego i ciężkiego filmu, jak tutaj przez pierwszą godzinę. Jest kilka wątków, z czego ten główny przez pierwszą godzinę był dla mnie zupełnie niezrozumiały i przysłonięty potężną dawką dialogów/monologów, z których niewiele wynikało. Kim u licha jest ten Michael Clayton? Kim jest ten Artur? Co to za firma "uNorth"? Co to za sprawa przeciwko nim? Co to za proces, o którym mowa? Kim jest Anna i co ją łączy z pozostałymi postaciami?
    Te i mnóstwo innych pytań przelatywały mi przez głowę w przerwach między ziewaniem.

    Wszystko zaczęło się rozjaśniać i składać do kupy po jakiejś godzinie.
    Dość ciekawy "sposób" zainteresowania widza. Zwykle tylko część fabuły jest jakoś zagmatwana i prowadzi ku jakiemuś zaskoczeniu w końcówce. Tutaj chyba wszystko ma być odkryte dopiero po długim czasie, a na pierwszą godzinę zagadka jest jedna: o co tu kur** chodzi?

    I jeszcze poboczne wątki, jak: wątek Michael i jego syn, wątek problemów z kasą oraz wątek książki - nie wiem po co one były. Zajęły sporo czasu, a niewiele wniosły do filmu. Bo Clooney mógł przekazać "że świat jest do dupy" w lepszy sposób niż gadając do syna przez kilkanaście minut.

    Typowego napięcia jest też bardzo niewiele, i mnie ten film specjalnie nie wciągnął. Bo i czym? Skomplikowanymi i monotonnymi dialogami?

    Aktorstwo - zastanawia mnie fenomen Georga Clooneya. Aktor niezły z predyspozycjami do ról "lekkich" i komediowych. Tymczasem 2 lata temu zgarnął Oskara za rolę w filmie "Syriana", teraz jest znów nominowany. Zarówno tamtą, jak i tą jego kreację uważam za średnio-dobre. Jako Michael Clayton mnie niespecjalnie przekonuje, cały czas gra na jedną nutę (zmęczony życiem, zniesmaczony, wypalony) i w zasadzie co by akurat na ekranie nie robił, jest ciągle taki sam. Moim zdaniem nominacja ta niezasłużona - chciałbym kiedyś zobaczyć Clooneya ulegającego jakiejś moralnej przemianie. W tym filmie teoretycznie taka w granym przez niego bohaterze zaszła, ale jakoś tego nie zauważyłem.
    Wydaje mi się, że dla nominujących obok talentu aktorskiego (którym Clooney ustępuje wielu aktorom) duże znaczenie ma to, że w swoim środowisku jest on powszechnie (podobno) lubiany oraz jego zaangażowanie polityczne (po "właściwej" stronie).

    Dobra rola Toma Wilkinsona choć raczej niewielka. I jak mam porównać go do kreacji Javiera Bardema z "No Country for Old Men") to... Co tu dużo gadać, gdyby taki Wilkinson dostał Oskara kosztem Bardema, to był by to skandal.
    Dużo bardziej niż Clooneya, podobała mi się kreacja Tildy Swinton. Bohaterka w stylu tych kojarzących się z Meryl Streep - bezduszna, knująca i bezwzględna - dojdzie do celu po trupach, a jednocześnie boi się, że zostanie kiedyś strącona z piedestału.

    Muzyka - też ciekawi mnie za co nominacja? Typowa wyrobnicza muzyka, która ani nie nadaje charakteru filmowi, ani też specjalnie nie pozwala utrzymać/zbudować napięcia tam, gdzie jest to potrzebne. Howard ma w swoim dorobku dużo lepsze ścieżki dźwiękowe.

    Tak tytułem podsumowania - dla mnie to rozczarowanie numer dwa wśród oglądanych ostatnimi czasy filmów (numer 1 zarezerwowany dla "Szklanej Pułapki 4.0" czyli dna totalnego). Ciężkostrawny, przegadany i po prostu nudny film przez pierwszą godzinę - lepsza końcówka nie rekompensuje tego okresu, który dla mnie jako widza był katorgą. Przeciętny film.

    5,5/10



    NO COUNTRY FOR OLD MEN To nie jest kraj dla starych ludzi (2007)

    Reżyseria: Joel Cohen, Ethan Coen
    Obsada: Javier Bardem, Tommy Lee Jones, Josh Brolin, Woody Harrelson
    Muzyka: Carter Burwell
    Produkcja: USA
    Gatunek: Thriller
    IMDB: 8.7/10
    Filmweb: 7.69/10

    Pewien myśliwy znajduje niedaleko granicy z Meksykiem paczkę heroiny, dwa miliony dolarów i wielu zabitych. Zabiera ze sobą pieniądze. Oczywiście obie strony nieudanego interesu chcą odzyskać stracone pieniądze i narkotyki, a także zabić wszystkich świadków. W ten sposób Moss wraz z całą rodziną musi ukrywać się. Nasłany na niego morderca nie ma łatwego zadania, gdyż Moss służył w wojsku i umiejętność zacierania po sobie śladów ma doskonale opanowaną. (Stopklatka)


    Obowiązkowa pozycja dla wszystkich, którzy lubią dobre filmy. I mocny kandydat do Oskara anno domini 2008. No Country for Old Men to znakomicie zrealizowany thriller z ciekawą akcją, znakomitą postacią i rolą Javiera Bardema, walką dobra ze złem i przesłaniem, które bije przez niemal cały film. A przesłanie dokładnie takie jak w polskim tytule.

    Bracia Coen pokazują Teksas – wydawało by się, taki jak zawsze. Prości ludzie, stare furgonetki, znudzeni policjanci, typowe krajobrazy... Ale tam jednak coś się zmieniło – nastały inne czasy. Teraz już nie ma tam miejsca dla ludzi z zasadami, teraz króluje bezwzględność, brak kręgosłupa moralnego, przemoc itp. To główny wątek filmu, którego motorem napędowym i ilustratorem jest szeryf (Tommy Lee Jones).

    O tym jak wyglądają te nowe czasy przekonuje we wspaniałej kreacji Javier Bardem. Jest istnym wcieleniem zła. Zimny morderca, którego nie obchodzi nic poza zrealizowaniem swojego celu – a broń jakiej używa jest bardzo pomysłowa. Dla niego ludzkie życie zależy od rzutu monetą, zabić to jak splunąć, a ci, którzy będą mieli nieszczęście spotkać go na drodze muszą uciekać. To nieszczęście miał Moss. Odtąd jego życie będzie już zupełnie inne.

    Film ma swój klimat i styl (trochę podobny do Autostopowicza, ale przede wszystkim odbiega od wielu utartych schematów. Jakich i z jakim skutkiem pisać nie będę, bo musiał bym zbyt wiele z treści filmu zdradzić. Od samego początku przyciąga do ekranu i wręcz hipnotyzuje. A Javier Bardem stworzył jedną z najlepszych postaci mordercy w historii kina.

    Tu właściwie nie ma minusów – same plusy. Jednak jeśli ktoś nastawia się na film akcji, to niech tego robi. Akcja owszem jest – nie za dużo, za to świetnie zrealizowana i wciągająca. Dużo ważniejsza jest jednak ta warstwa „filozoficzna”, że tak nazwę. Czyli przesłanie zawarte już w tytule.

    Dla mnie to zdecydowany faworyt jeśli chodzi o Oskara za najlepszy film, czy rolę męską drugoplanową. I najlepszy film, jaki pojawił się w ciągu ostatniego roku.

    Zdecydowanie polecam.

    9,5/10

  10. #450
    RENDITION Transfer (2007)

    Reżyseria: Gavin Hood
    Obsada: Jack Gylenhaal, Reese Witherspoon, Alan Arkin, Meryl Streep
    Muzyka: Mark Kilian, Paul Hepker
    Produkcja: USA / RPA
    Gatunek: Dramat / Thriller polityczny
    Filmweb: 7.65/10
    IMDB: 6.9/10

    "Rendition" to wielowarstwowa, złożona historia pracownika CIA (Jake Gyllenhaal) , którego życie ulega zmianie po tym jak staje się świadkiem brutalnego przesłuchania przeprowadzonego przez kairską tajną policję.

    Jeden z całkiem sporej już grupy filmów, które powstały w ostatnich latach, a traktują o szeroko pojętej tematyce terroryzmu po 11 września. Ten jednak skupia się głównie na aspekcie działań służb wywiadowczych USA, czyli pokazuje ich metody działania. Zahacza też o temat samego terroryzmu (czyli co kieruje tymi ludźmi itp.), jednak bez większego wgłębiania się w tą tematykę.

    Film ten można odczytać jako krytyczny wobec polityki zagranicznej administracji Busha - i ja trochę ten film tak odbieram. Oczywiście nie jest to nachalna propaganda w stylu "dzieł" Michaela Moore'a, tylko coś znacznie subtelniejszego - a przede wszystkim normalny film z własną fabułą. Resztę można doczytać między wierszami.

    To, czego mi w tym filmie trochę brakowało to pobieżne nakreślenie postaci. Ten aspekt raczej stylizowany na to, co często widzimy w filmach typowo sensacyjnych - czyli ten jest dobry, tamten jest zły itp. Bez zbędnego wyjaśniania i zagłębiania się w temat. Również można było lepiej rozwinąć interakcję między poszczególnymi bohaterami (zwłaszcza między postaciami Douglasa i Abasiego).

    Gavin Hood, który z każdym kolejnym filmem pnie się coraz wyżej w hierarchii reżyserów (w 2001 roku kręcił przecież w Polsce "W pustyni i w puszczy", potem był Oskarowy "Tsotsi", a to jest jego kolejny film), chyba nie podołał w pełni zadaniu jakie stawiał przed nim dobry temat i nie wykorzystał możliwości jakie dała mu ekipa naprawdę doskonałych aktorów. Brakuje - o czym już wspomniałem - dobrego nakreślenia postaci i relacji między nimi, brakuje jakichś dobitnych dobrych scen, o których by się pamiętało. Brakuje też czegoś, co by oddziaływało emocjonalnie na widza - bo chwyt polegający na ciąży Isabelli jest znany, wielokrotnie przerabiany i wyświechtany. No i kilka wątków zupełnie nie potrzebnych.
    Ale przynajmniej zabrakło typowych dla Hollywodu banalnych i przesłodzonych scen - ale do tego Hood jeszcze pewnie dojdzie, w końcu to dopiero jego pierwszy jego film w Hollywood.

    Aktorzy - pomimo wielu znakomitych nazwisk, jednak czuję niedosyt. I dotyczy to właściwie wszystkich. Nie, żeby grali źle - po prostu nie bardzo mieli co grać, ale o tym już wspomniałem wcześniej. Z tego towarzystwa najbardziej podobała mi się rola Yigala Naora, czyli filmowego Abassiego.

    Co na plus - na pewno styl kręcenia filmu, przypominał Babel, czyli coś w kierunku kina artystycznego, a ja taki styl lubię. Generalnie to cała techniczna strona kręcenia moim zdaniem bez zarzutu - solidna muzyka, która jeśli już się pojawia to wiele dodaje poszczególnym scenom. A przede wszystkim świetna robota, jaką wykonali specjaliści od świateł. To głównie gra światła i cienia sprawia, że wiele scen wygląda wizualnie naprawdę bardzo dobrze.
    No i podobało mi się zaskoczenie w końcówce, związane z chronologią.

    Reasumując - mi się ten film podobał, ale czuję niedosyt. Gavin Hood miał szansę stworzyć chyba pierwszy znakomity film o tematyce "po 11 września" - niestety tej szansy moim zdaniem nie wykorzystał. Pozostał jeno tylko całkiem niezły film, który się obejrzy, ale już pewnie do niego nie wróci.

    7/10



    SWEENEY TODD: THE DEMON BARBER OF FLEET STREET
    Sweeney Todd: Demoniczny golibroda z Fleet Street (2007)

    Reżyseria: Tim Burton
    Obsada: Johnny Depp, Helena Bonham Carter, Alan Rickman
    Muzyka: Stephen Sondheim
    Produkcja: USA / Wlk.Brytania
    Gatunek: Musical / Thriller
    Filmweb: 9.14/10
    IMDB: 8.2/10

    Film powstał na podstawoe broadwayowskiego musicalu, który opowiadał historię Benjamina Barkera, znanego również jako Sweeneya Todda. Mężczyzna wynajął zakład fryzjerski w Londynie, co stało się podstawą do zawiązania niebezpiecznego związku z tajemniczą panią Lovett... (filmweb)

    Musicale trzymają się dobrze: W 2002 roku był bardzo dobry, obsypany Oskarami Chicago. Rok temu było Dreamgirls, którego oglądać (a raczej słuchać) na trzeźwo się nie dało. W tym roku jest ten oto film, który tamte dwa bije na głowę.

    Tim Burton, specjalista od mrocznych, dziwnych i nieco baśniowych światów w najlepszej formie. Znów stworzył niesamowity świat - mroczny, krwawy, straszny - z rewelacyjnym Johnnym Deppem. Zresztą trudno sobie wyobrazić by kto inny mógł zagrać taką właśnie rolę jak ta tytułowa. Wszak Depp to również specjalista od wszelkiego rodzaju "dziwnych" postaci.

    Widać, że użytych zostało naprawdę dużo komputerów, ale na szczęście jest to naprawdę porządnie zrobione - nie razi w oczy (może poza nielicznymi wyjątkami, jak np. na molo). Motorem napędowym filmu jest oczywiście muzyka - wszak to musical. Muzyka w tym filmie nie tylko buduje napięcie, nie tylko tworzy klimat - jeszcze dość często wyraźnie "pomaga" aktorom. Zwłaszcza Johnny'emu Deppowi - trochę tuszując fakt, że nie jest on przecież piosenkarzem - a capella lub przy nikłym udziale muzyki, jego śpiew wypadał by dużo gorzej (choć i tak zapewne podrasowany komputerowo).

    No i jeszcze jeśli chodzi o muzykę - piosenki wykonywane w tym filmie są zdecydowanie bardziej przystępne, niż choćby te z Dreamgirls która na pewno dla wszystkich nie była. Z drugiej strony na pewno nie ma tam takiej jednej, która podbiła by świat (jak "Memory" z Cats).

    Aktorzy. Oczywiście Johnny Deep zagrał świetnie na miarę swojego talentu. Jest naprawdę demoniczny, momentami przerażający, no i śpiewa. Oczywiście to czuć i słychać, że "Idola" by nie wygrał, ale i tak jego popisy wokalne (choć niższych lotów niż pozostałych śpiewających aktorów) wypadają dobrze. Nominacja z pewnością zasłużona. Jest on też naprawdę poważnym kandydatem do Oskara. Jeśli by dostał tę nagrodę, było by to moim zdaniem nie tylko docenienie tej roli, ale także symboliczne ukoronowanie kilku poprzednich świetnych ról dziwnych, ekscentrycznych postaci, z którymi jest dość mocno kojarzony.

    Z pozostałych aktorów bardzo dobrze wypada Helena Bonham Carter, która wizualnie bardzo przypomina swoją postać z filmu Fight Club. Bardzo dobrze również Alan Rickman. Jamie Campbell Bower - posiadacz anielskiego głosu. Jayne Wisener, niemal kopia głosu jakim dysponuje Sarah Brightman. No i ciekawy epizod zaliczył również Borat, czyli Sascha Baron Cohen.

    Warto dodać, że autorem zdjęć do filmu jest Polak - Dariusz Wolski.

    Reasumując - świetny, wciągający, mroczny, krwawy i klimatyczny musical ze znakomitymi kreacjami i bardzo dobrą muzyką. Tim Burton kolejny raz wciąga nas w swój charakterystyczny filmowy świat. Jedyną siłą zdolną od niego oderwać są... końcowe napisy.

    9/10




    WE OWN THE NIGHT Królowie nocy (2007)

    Reżyseria: James Gray
    Obsada: Joaquin Phoenix, Mark Wahlberg, Robert Duvall, Eva Mendes
    Muzyka: Wojciech Kilar
    Produkcja: USA
    Gatunek: Dramat / Kryminał
    Filmweb: 8.07/10
    IMDB: 7.3/10

    Trzymający w napięciu thriller, którego akcja toczy się w Nowym Jorku.
    Nocne życie, nieczyste interesy, rosyjska mafia. Na tym tle rozgrywa się konflikt dwóch braci, z których jeden, manager nocnego klubu, jest związany z przestępczym półświatkiem Nowego Jorku, a drugi to uczciwy i wierzący w sprawiedliwość policjant...
    (dystrybutor)

    Kolejny po American Gangster powrót najlepszych tradycji filmów tego rodzaju z lat 80-ych. Jako, że uwielbiam takie filmy o policjantach, mogę powiedzieć tylko: kręćcie takich więcej!

    Generalnie pewnie (tu znów posłużę się przykładem American Gangster) tak jak filmowi R.Scotta, tak i temu krytycy będą zarzucać wtórność, ale szczerze mówiąc ja mam to gdzieś. Wszystkie te filmy gangsterskie, policyjne, kryminały mają to do siebie, że nie da się unikać powtórzeń. A jeśli komuś się to uda, to zapewne ten ktoś stworzy jakieś arcydzieło.

    Ciekaw byłem obrazu rosyjskiej mafii, by porównać go sobie do tego przedstawionego w Eastern Promises, ale teraz stwierdzam, że nie ma to sensu. W filmie Cronenberga na owej mafii skupiał się właściwie cały film - reżyser starał się pokazać jej cechy charakterystyczne, odróżniających ją od innych organizacji mafijnych. Tutaj tego nie ma. Tu mamy klasyczny pojedynek policja vs mafia. A że jest to rosyjska mafia? Tak jest, ale równie dobrze mogła by to być mafia włoska, latynoska czy jakaś inna. Filmowi nie zrobiło by to większej różnicy.

    To co mi się w We own the night podobało najbardziej to nacisk na realizm. Tu nie ma superglin ganiających z klamkami po ulicach, nie ma spektakularnych strzelanin itd. Reżyser poszedł zdecydowanie bardziej ku realizmowi niż efekciarstwa. Przez cały film pod tym względem było świetnie, lecz szkoda, że w decydujących końcowych scenach jest parę rzeczy trochę naciągniętych. Szkoda.

    Aktorstwo na bardzo dobrym poziomie - wszyscy główni aktorzy moim zdaniem spisali się naprawdę porządnie. Solidna muzyka Wojciecha Kilara, który wreszcie zapukał do drzwi Hollywoodu - może zostanie tam na dłużej?

    Polecam ten film - kino w starym dobrym, klasycznym stylu, trzymające w napięciu i porządnie zrealizowane. Szkoda słabszej końcówki, ale mimo to mogę tylko zacytować słowa jednego z krytyków - Konrada Wągrowskiego - dotyczące American Gangster i odnieść je również do tego filmu:

    "Wziął ten temat Ridley Scott, nakręcił w sposób klasyczny, przez co mogę tylko stwierdzić – niech klasyczny styl z mody nigdy nie wychodzi."

    Amen.

    8/10