W wielu waszych postach wyczytalem takie cos jak "call (all-ina) - gramy o zwyciestwo" albo "raise all-in, przeciez nie bedziemy czekac na nutsa i walczyc o najnizsze premiowane miejsca".
No i chcialem poruszyc ten temat, bo chyba troche zle to sobie zinterpretowalem i odpadlem z 2 turniejow niedlugo przed kasa.
Sytuacja 1: BB, miejsce 12 na 16 (90 startujacych), 13 platnych.
Karta nie idzie od dluzszego czasu, dostaje 99.
Guzik: all-in, SB: all-in. No i juz prawie naciskalem fold, ale pomyslalem sobie ze dobra okazja do potrojenia sie i gry o zwyciestwo (what a sick thought ;/) no i dalem call, a przeciez nawet jesli nie mieli overpary to mogli miec np KQ guzik i stilowal, AJ SB i az 4 karty mnie bija.
Jedyny optymistyczny scenariusz ze SB mial nizsza pocketpair a SB AK lub AQ, co i tak nie stawia mnie w roli zdecydowanego faworyta. Oczywiscie mieli AK i QQ. A na flopie i tyle.
Sytuacja 2: Podobnie, tyle ze mialem TT. Tez odpadlem po blizniaczej rozgrywce.
Pytanie - jakie sytuacje rozumiecie przez "gre o zwyciestwo a nie ciulanie"? Czy jak macie top pare z best kicker i dostajecie raisa to wtedy all-in? Czy ktos sie ze mna zgodzi ze sprawdzanie 2 all-inow z pocketpair nizsza od QQ to zle zagranie?
Do tego dodam ze wlasnie po tych turniejach przesiadlem sie na keszowe stoliki, NL20eur, jeden koles przegral na ostrego bad beata i trudno bylo powiedziec na ile stiltowal bo 2 kolejki foldowal a potem zarzucil all-ina za 5,5eur z UTG. Ja dzierzylem JJ, a za mna gosc ktory byl ostrym LAGiem i mial ponad 1 BI, ja mialem ciut wiecej. Zrzucilem, LAG sprawdzil z 77, UTG mial A6. 7 spadla na riverze, wiec pewnie bym to wygral wyrzucajac go przed riverem.